Często spotykam się, szczególnie wśród uczniów,
z bezkrytycznym podejściem do źródeł pisanych (w przypadku języka obcego często
pada stwierdzenie „ale w słowniku było takie słowo”). Z jednej strony,
intuicyjnie, wydaje się to uzasadnione – to w książkach szukamy wiedzy, a
zaglądając do podręcznika czy monografii zakładamy, że autor – zajmujący się tematem dłużej niż my –lepiej zna się na
rzeczy. Uznajemy, że skoro ktoś daną książkę wydał, to musiała być ona
sprawdzona np. przez recenzenta, zatem treść jest godna zaufania. Słowo pisane,
a następnie wydrukowane i wydane przybiera aureolę nieomylności, budząc
zaufanie wśród czytelników. To trochę jak z żywnością – gdy kupujemy w sklepie
jedzenie, zakładamy, że spełnia ono normy bezpieczeństwa, skoro zostało
dopuszczone do obiegu. Mimo tego od czasu do czasu w mediach przetaczają się
afery żywnościowe – a to sól przemysłowa sprzedawana jako spożywcza, a to mięso
wołowe z koniny.
Czy podobnie jest w świecie nauki?
Nie.
Czy dlatego, że publikacje zawsze są
wartościowe i nie ma „materiału” na aferę?
Nie.
W takim razie dlaczego?
Ano dlatego, że nauka nie jest tak nośnym
tematem i osób zainteresowanych nią jest mniej niż konsumentów tatara czy soli.
Skandale radzące się w świecie naukowym
często w świecie naukowym pozostają, nie wychodząc poza krąg zainteresowanych. Myślę,
że jest to naturalne, a dla aktywnego
naukowo autora kompromitacja w środowisku naukowym jest równie gorzka, jak dla
uznanego producenta żywności afera z mediach. Skala zainteresowania w obu
przypadkach jest inna, ale konsekwencje i przyczyny mogą być całkiem podobne.
Jeśli chodzi o konsekwencje, nietrudno je sobie wyobrazić – wykluczenie, utrata
wiarygodności i dobrego imienia, spadek sprzedaży/ilości cytowań. Co natomiast
otwiera nam oczy na to, że król jest nagi i publikacja naukowa nie jest warta
nawet czasu poświęconego na jej przeczytanie? Tak jak w przypadku afer
żywnościowych, często bezpośrednim zapalnikiem jest prowokacja. O jednej z nich
chciałabym Wam dziś opowiedzieć.
TYTUŁ SZTUKI: Sprawa Sokala
OSOBY DRAMATU: Alan Sokal - profesor fizyki na uniwersytecie w Nowym Jorku;
Social Text - czasopismo naukowe publikowane przez Duke
University Press. Tematem publikacji ukazujących się w Social Texts są zjawiska
społeczne i kulturowe, ze szczególnym uwzględnieniem tematyki gender,
seksualności, rasizmu i środowiska.
Paul Gross i Normal Levitt -
autorzy książki Higher Superstition: The Academic Left and Its Quarrels
with Science, w której piętnują trend naciągania naukowych teorii na potrzeby
uzasadnienia poglądów w sporach ideologicznych
CZAS AKCJI: maj 1996
MIJESCE AKCJI: środowisko naukowe
AKT 1
Pracownia
profesora Sokala. Po godzinach pracy, profesor siedzi przy biurku i zajada
kanapki, kontemplując całkiem wesoło treść przeczytanego ostatnio dzieła.
SOKAL: Jak
to dobrze, że natrafiłem na książkę Higher Superstition: The Academic Left and
Its Quarrels with Science. Paul
Gross i Norman Levitt to tęgie głowy, sam Newton by lepiej tego nie powiedział.
Poziom obecnego piśmiennictwa naukowego sięga dna, zaangażowani politycznie autorzy
piszą wiele, a czytają mało; przekręcą każdą naukową teorię, byle tylko mieć
czym poprzeć swoje poglądy polityczno-społeczne. Tak przecież nie może być!
Profesor
przeżywa w milczeniu, potakując swoim myślom.
SOKAL: Całkiem inspirująca publikacja,
wcale nie żałuję, że tyle nocy nad nią zarwałem, choć nie dotyczy fizyki. A
teraz coś mi się widzi, że zarwę kolejne, bo mam pewien szatański plan. Zabieram
się do roboty jak tylko skończę jeść tę kanapkę z wołowiną zrobioną z konia.
Ale się te pseudonaukowe pismaki zdziwią!
Sokal
zjada kanapkę i pochyla się nad stosem papierów, jakby w transie skrobiąc coś w
kołozeszycie. Po dłuższej chwili odrywa się od rękopisu.
SOKAL: Ha! „Podobnie jak liberalne
feministki często zadowalają się minimalnym zakresem prawnej i społecznej
równości kobiet, a w kwestii aborcji - wolnością wyboru, tak również liberalni
(a nawet niektórzy socjalistyczni) matematycy często zadowalają się pracą pod hegemonistycznym
rygorem Zermelo-Fraenkela (który, w obliczu swych liberalnych
dziewiętnastowiecznych korzeni, już zawiera aksjomat równości) uzupełnionym
jedynie aksjomatem wyboru”. Czyż to nie jest cudowne? Teraz wystarczy tylko
wsadzić do koperty i wysłać wszystko pismakom, niech się głowią nad produktem
mojego geniuszu.
AKT 2
Siedziba
Social Text, zebranie redakcyjne. Na środku stół, na stole porozrzucane
papiery, pokój oświetlony zawieszoną u sufitu żarówką. Wokół stołu redaktorzy
ze zbolałymi minami.
REDAKTOR NACZELNY: Czas leci, trzeba coś zdecydować. Do następnego wydania
czasopisma wielu autorów zgłosiło swoje artykuły. Które opublikować, a które odrzucić?
REDAKTOR 2: A może by tak posłać te
artykuły do recenzji, niech ktoś powie nam, o co w nich chodzi, skoro sami nie
rozumiemy?
REDAKTOR NACZELNY: Towarzysz chyba oszalał! Recenzenci
to beton intelektualny, oni nie zrozumieją artyzmu i nowatorstwa naszych
publikacji. Moja propozycja jest następująca: liczymy mądre słowa i publikujemy
te artykuły, które mają ich najwięcej. Pomożecie?
WSZYSCY: Pomożemy!
W tym momencie światło żarówki zamigotało i
zgasło.
REDAKTOR 3: Towarzysze, po ciemku nic nie
wskóramy. Co teraz?
REDAKTOR 2: Widzi mi się, że nie pozostaje
nic innego, jak drukować wszystko, jak leci.
AKT 3
Akcja
toczy się w dzień ukazania się najnowszego wydania Social Text. Redaktor naczelny
w swoim domu, czytając gazetę zajada jajka przyprawione solą przemysłową z
pobliskiego spożywczaka.
REDAKTOR NACZELNY: O, czy to nie Sokal? Jeden
z naszych autorów, proszę bardzo, jak Social Text na tym zyska! Zobaczmy, co piszą….
Redaktor
czytana na głos fragment wywiadu.
REDAKTOR NACZELNY: "Mój artykuł to satyra
na lewicową obłudę, wyśmiewająca odwołania do prac innych osób pozostających w owym
kole wzajemnej adoracji, górnolotne
cytaty oraz zwyczajne bzdury… wszystko
to skonstruowałem w oparciu o wypowiedzi postmodernistów, które w bezrozumny sposób
przywołują zagadnienia z dziedziny matematyki i fizyki. Chciałem sprawdzić, czy
pismo naukowe wydrukuje artykuł jawnie bezsensowny jeśli a) będzie on brzmiał dobrze
i b) będzie schlebiał przekonaniom ideologicznym redaktorów…" CO TO MA ZNACZYĆ?
JAK MOŻNA BYŁO Z NAS TAK ZAKPIĆ? ZDJĘCIE SOKALA BEZWARUNKOWO ZAWIŚNIE W
REDAKCJI Z DOPISKIEM „TWORÓW TEGO PANA NIE PUBLIKUJEMY”!
W tym miejscu nasza sztuka dobiega końca, lecz sprawa
Sokala na tym etapie dopiero się zaczynała. Sokal na łamach Lingua Franca przyznał,
że jego artykuł Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce
kwantowej grawitacji pozbawiony jest
jakiegokolwiek sensu, przyprawiony za to dużą ilością terminologii
specjalistycznej i bezsensownych odwołań do innych publikacji. W odpowiedzi
redakcja Social Text tłumaczyła, że prosiła Sokala o poprawki do tekstu, ten
jednak odmówił ich naniesienia. Artykuł ostatecznie wydrukowano, a brak
recenzji naukowej w Social Text miał według redakcji zapobiec odrzucaniu
artykułów sprzecznych z światopoglądem recenzentów. Innymi słowy uważano, że
recenzowanie artykułów daje mniejsze szanse na publikację nowatorskim metodom
badań i teoriom, ponieważ recenzenci są zbyt konserwatywni. Mimo, że redakcja Social
Text nie przyznawała się do błędu i wpisała Sokala na swoją „listę autorów
zakazanych”, redaktor naczelny pisma stracił pracę.
Sprawa Sokala wywołała debatę dotyczącą
etyki i odpowiedzialności w nauce. Kwestia wiarygodności artykułów oraz
kryteriów ich wyboru w redakcjach pism naukowych stała się tematem innych
prowokacji, np. Williama Epsteina (na Wikipedii można znaleźć listę ok. 12
podobnych prowokacji). Także w Polsce podniosły się glosy krytyczne w stosunku
do twórców i recenzentów. Czy jak w bajce Andersena Nowe szaty króla król jest nagi, a nikt nie
ma odwagi mu tego powiedzieć w obawie, że zostanie posądzony o głupotę? Jeśli
chcecie przeczytać więcej na ten temat, możecie sięgnąć po książkę Alana Sokala,
która w polskim tłumaczeniu ukazała się pod tytułem Modne Bzdury.
Na koniec jeszcze jedna uwaga: daleka
jestem od namawiania do niechęci wobec źródeł pisanych. Uważam jedynie, że KAŻDE ŹRÓDŁO jest tworem ludzkim; zatem skoro jeden człowiek je napisał, to inny
człowiek może wyrażać wątpliwości w stosunku do jego treści. Tak właśnie rodzi się
nauka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz